W krainie 130 jezior i dinozaurów

Mówiąc po pałucku, jestem papudrok, bo zamiast nadwerężać fujty i zdzierać skopioki, powinienem zwiedzać Pałuki dwukołowym werkiem…
Jeśli wybierasz się na przejażdżkę rowerową, rozpocznij trasę w Rzymie. Godzinę później dotrzesz do Wenecji, skąd już blisko do Paryża. Kierując się na północ, jeszcze nim słońce schowa się za horyzontem, przekroczysz granice Szkocji. Podziwiaj piękno przyrody i strzeż się dinozaurów… Choć słowa te brzmią dziwacznie, jest to całkiem rzeczywisty plan wycieczki przez Pałuki. Kraina historyczno-etnograficzna na Nizinie Wielkopolsko-Kujawskiej ma w zanadrzu nie tylko „międzynarodowe” nazwy miejscowości, ale i tajemnicze lasy, rozległe pola, samotne łąki, kuszące czystością jeziora, a nawet Park Dinozaurów w Rogowie. W dodatku to kolebka polskiej państwowości.
Rezerwat archeologiczny w Biskupinie pachniał wilgotnym drewnem. – W tym roku motywem przewodnim będzie kultura Japonii – poinformowała pracowniczka muzeum. Od kilku lat w sierpniu do pradawnej osady zjeżdżają na warsztaty satyrycy, rysownicy i karykaturzyści. W efekcie gród upstrzony jest setkami humorystycznych malunków „z życia osady”.
Skansen w Biskupinie jest spory, więc podczas dość długiej wędrówki wyrastają przed nami: stara pałucka chata, wielki drewniany strach na wróble, piece i dymarki, szkółka archeologiczna. Jest też scenografia do filmu „Stara baśń” Jerzego Hoffmana, a nieopodal zaimprowizowanej osady skubią słomę towarzyskie owce wrzosówki. Tu na dłużej zatrzymują się najmłodsi turyści, karmiąc je przez płot.
Przy akompaniamencie owczego beczenia (i mlaskania) ruszam w stronę półwyspu. Do głównego punktu ekspozycji – drewnianej rekonstrukcji osiedla sprzed 2700 lat – prowadzi torfowa ścieżka po skrzypiącym chruście. Rekonstrukcja osady była możliwa dzięki odkryciu miejscowego nauczyciela Walentego Szwajcera, który w 1933 r. przypadkiem trafił na pozostałości grodziska w potorfowych dołach. Dobrą nowinę zaniósł archeologom. Dzięki nim wiemy np., że człowiek prehistoryczny sypiał w wielkim łożu ze wszystkimi współmieszkańcami izby – spod pierzyny wystaje często dziesięć par nóg! Z wału budowli położonej przy brzegu jeziora Biskupińskiego rozciąga się ładny widok na okolicę. Przy pobliskiej przystani cumuje statek spacerowy „Diabeł Wenecki” (półgodzinny rejs 6 zł, wejście na teren kompleksu 8, ulgowy 6). Biskupińskie osiedle obronne ludności kultury łużyckiej nie było jedynym w okolicy. Resztki podobnych grodów odkryto w Izdebnie, Sobiejuchowie i Smuszewie.
Nazwa „Pałuki” pochodzi od „pałąkowatej” rzeźby terenu i od starosłowiańskiego rdzenia w słowach: „łuk”, „łęg”, „ług”, co oznacza podmokłą trawiastą nizinę pomiędzy gruntami ornymi, jeziorami i zakolami rzek. Pałuczanie byli jednym z sześciu plemion, które utworzyły państwo Polan. Z rodu Polan (jak pamiętamy z podręczników) wywodziła się dynastia Piastów.
Dzisiejsi mieszkańcy są dumni z wielowiekowej tradycji. – Istnieje chyba coś takiego jak pałucka więź, jakaś forma lokalnego patriotyzmu. Widać to przede wszystkim na festynach sztuki ludowej, kiedy przygrywają kapele folklorystyczne, a ludzie tańczą, rozmawiają, prezentują swoje wyroby – przekonuje mieszkanka Żnina. W ciągu roku organizowany jest cykl imprez Wiosna, Lato, Jesień i Zima na Pałukach, kolejno w Szubinie, Wągrowcu, Żninie i Mogilnie.
Region ma także specyficzną gwarę. – Usłyszymy ją raczej tylko na wsi, u starszych ludzi. Młodzież nie chce lub wstydzi się mówić gwarą, ja też połowy nie rozumiem – ubolewał mężczyzna, który podwiózł mnie autostopem do Wójcina. Choć powstają programy ochrony i kultywowania dziedzictwa językowego Pałuk, z ust nastolatków bardzo trudno usłyszeć „pomiyndzy naszymi jynziorami i lasami czuje się nojlepi”.
Wczesnym rankiem wysiadam z autobusu na rynku w Rogowie. Idąc na zachód, docieram do klasycystyczno-neogotyckiego kościoła św. Doroty nad jeziorem Zioło. Asfaltowa droga przed świątynią prowadzi do Rzymu. W pałuckim odpowiedniku Wiecznego Miasta mieszka ok. 100 osób, okolica typowo rolnicza.
Największą atrakcją Rogowa od kwietnia 2007 r. jest Zaurolandia, czyli Park Dinozaurów (przy zakręcie na Wiewiórczyn). Spacer krętymi ścieżkami wśród drzew i olbrzymich prehistorycznych zwierząt to dość niecodzienne przeżycie, szczególnie gdy wokół nie ma żywej duszy, a nisko nad ziemią wisi mgła. Potwornie długie szyje tanystrofów, czy monstrualne skrzydła kecalkoatli, wyglądających jak upiorne praczaple – aż cierpnie skóra na myśl, że mogłyby żyć wśród nas. Podobnie jak Tyrannosaurus rex, którego wielki szkielet wystaje z piasku na placu zabaw. Bardzo częstymi gośćmi parku są dzieci (bilet 13,50 zł, ulgowy 9,50, rodzinny – dwoje dorosłych i dwoje dzieci – 38).
Cofam się na południe i na wysokości centrum Rogowa odbijam na wschód, po kilkudziesięciu minutach marszu jestem w Grochowiskach Szlacheckich. O tym, że znajduje się tu zabytkowy pałac klasycystyczny (dziś hotel i restauracja), piszą wszystkie przewodniki, ale jest jeszcze coś. W przypałacowym parczku leży drzewo, które mimo upadku wciąż rośnie. – Kilka lat temu przewrócił je huragan, ale korzenie nie urwały się. Przysypano je ziemią i część gałęzi kwitnie jak gdyby nigdy nic – opisuje ten cud natury jeden z mieszkańców. Grochowiska to dziwaczny typ osady, jaki dość często można spotkać w Polsce: kilka skromnych domków, a pośrodku Corbusierowska „maszyna do mieszkania” – dwupiętrowy betonowy blok. Podobnie wygląda Brzyskorzystewko. Ta oddalona 5 km na północ od Żnina miejscowość słynie z tego, że ma najdłuższą jednowyrazową nazwę wśród wszystkich polskich miast i wsi. Do słynnego walijskiego miasteczka Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch trochę brakuje, ale pałuczanom zapewne to nie przeszkadza…
Kierując się na północny wschód, docieram do stojącego przy drodze pomnika Leszka Białego. W tym miejscu w listopadzie 1227 r. syn Kazimierza II Sprawiedliwego zginął, uciekając przed politycznymi przeciwnikami. Umarł prawdopodobnie na apopleksję lub zawał serca, galopując… nago – najazd Świętopełka pomorskiego zastał go bowiem w łaźni. Przebity strzałą spogląda w kierunku oddalonej o 2 km Gąsawy.
Przy wjeździe do miasteczka, obok stacji wąskotorówki i cmentarza wyrasta z ziemi ciekawy kierunkowskaz. Na kruchej dykcie ręcznie malowany napis: „Najwspanialszy w Polsce zespół barokowych iluzjonistycznych malowideł ściennych. Drewniany kościół św. Mikołaja w Gąsawie”. Przez 150 lat zasłaniała je otynkowana trzcina. Od zniszczenia uratował je przypadek i dziś kolorowe, pełne detali obrazy uznawane są za wyjątkowy skarb sztuki sakralnej. Przedstawiają motywy religijne na tle ornamentów roślinnych: Marię w purpurowej koronie wśród kwiatów, otoczoną wianuszkiem cherubinów, sceny z żywotów świętych.
Oprócz kościoła, wąskotorówki i skąpanego w zieleni rynku Gąsawa może się jeszcze pochwalić sąsiedztwem malowniczego Jeziora Gąsawskiego i… pierwszoligową drużyną hokeja na trawie. Pałuki mają aż dwóch reprezentantów na najwyższym szczeblu krajowych rozgrywek: LZS Gąsawa i LZS Rogowo. – Pałucki hokej to taka rodzinna enklawa, wszyscy się znamy, po boiskach biega z kijami wiele osób, młodsi i starsi – mówi trener Sławomir Mazany. Za rok, może dwa, wysłużoną trawiastą murawę stadionu ma zastąpić sztuczna nawierzchnia, co umożliwiłoby Gąsawie organizowanie meczów reprezentacji Polski i turniejów międzynarodowych. W odległym o 2 km skansenie w Biskupinie wśród eksponatów znajduje się przedmiot łudząco podobny do zakończenia hokejowej „laski” – drewniane radło, którym orano pole. – Może już tutejsi ludzie prehistoryczni grali w hokeja, a my tylko kontynuujemy ich dzieło? – puszcza oko trener Mazany.
Zanim obiorę azymut na Muzeum Kolei Wąskotorowej w Wenecji (6 km od Gąsawy), zastaje mnie wieczór. Jest coś mistycznego w spacerowaniu po ciemku nieznanymi zakątkami małych miasteczek. Wiatr przywołuje zapachy i dźwięki, gdzieś trzaskają okiennice, osada zasypia.
Szlak Żnińskiej Kolei Powiatowej wije się przez 12 km ze Żnina do Gąsawy. Pociągi kursują od kwietnia do października po torach o rozstawie 60 cm (klasyczne pociągi pędzą po szynach o prześwicie 143,5 cm; bilet w dwie strony 18 zł, ulgowy 14). To najwęższe tory kolei publicznej w Europie. Wenecki skansen jest jednym z nielicznych tego typu na świecie. Na bocznicach drzemią parowozy, wagoniki, obrotnica, żuraw, znaki sygnałowe, śmieszny wózek drezyna, poruszający się po jednej szynie. Czynione są starania, by skład ciągnięty przez dostojną lokomotywkę „Leon” mógł niebawem pojechać odnowioną trasą nad zachodnim brzegiem Jeziora Małego Żnińskiego. Każdy kolejny nowy kilometr szlaku jest na wagę złota, nie tylko dla licznych entuzjastów kolei.
Secesyjne kamieniczki na rynku w Żninie stanowią tło dla małego eksperymentu. Zaczepiam przechodniów, wymieniam pałuckie osobliwości, które już zwiedziłem, i pytam, gdzie powinienem udać się w następnej kolejności. – Może pałac w Lubostroniu? – sugeruje jakaś pani. Zerkam do folderu: „jeden z najcenniejszych i najlepiej zachowanych klasycystycznych zespołów rezydencjonalnych w Polsce, otoczony pięknym parkiem”. – Latem skierowałbym pana na nasze „małe Mazury”, w okolice Gąsawki, Chomiąży Szlacheckiej, Annowa. Mamy tam pas fantastycznych jezior, lasy, głazy, wąwozy, żyć nie umierać – ekscytuje się młody mężczyzna. Przypominam sobie opowiadanie znajomego, który odwiedził rok temu „Świat Bajek” w Gąsawce i ten dziwny park rozrywki – ranczo opisywał jako „upiorne, ale bardzo intrygujące miejsce”. Pamiętam notkę prasową o Chomiąży Szlacheckiej, że przeniosło się tam UFO ze słynnego (pobliskiego) Wylatowa i dziś także Pałuki mają swoje piktogramy – rzekomy ślad pozaziemskich cywilizacji.
(Czytaj dalej… – Gazeta.pl Turystyka)
Podziel się wiadomością: