Cóż bardziej zabójczego niż bomba atomowa? A jednak dzięki wybuchowi w Hiroszimie tysiące ludzi żyje dłużej i w lepszym zdrowiu.
Każda substancja, nawet poczciwa witamina C, w dużej dawce zamienia się w truciznę. Ale czy to, co ewidentnie szkodzi, może sta? się lekarstwem? Jak najbardziej. To także kwestia dawki. Jeśli będzie ona niewielka, nawet promieniowanie jonizujące może okaza? się cudownym panaceum przedłużającym życie i zmniejszającym ryzyko raka. I nie chodzi tu o wątpliwą ideę homeopatii.
Napromieniowani żyją dłużej
Najlepszym na to dowodem są ci, którzy zostali umiarkowanie napromieniowani podczas wybuchów jądrowych w Hiroszimie i Nagasaki. Komitet Naukowy Narodów Zjednoczonych do spraw Skutków Promieniowania Atomowego (UNSCEAR) miał z nimi nie lada problem. Kiedy na początku lat 90. ubiegłego wieku zaczęto głośno przebąkiwa? o dobroczynnych skutkach napromieniowania, przeważał pogląd, że nawet niewielka dawka promieniowania jonizującego jest szkodliwa i może wywoła? nowotwór. Tymczasem sygnały płynące z różnych części świata za nic nie chciały tego potwierdzi?. W nadziei na sprostowanie błędu sięgnięto po twarde dane z Hiroszimy i Nagasaki. Jakież było zdziwienie komitetu UNSCEAR, gdy okazało się, że ludzie z okolic tych miast, którzy ocaleli po atakach jądrowych, rzadziej chorowali na białaczkę, a wśród ich dzieci odnotowano niższą o 4 procent śmiertelnoś? oraz o 20-30 procent mniej zaburzeń dotyczących liczby i struktury chromosomów (skutkiem nieprawidłowości chromosomalnych są choroby genetyczne, takie jak zespół Downa czy Turnera). Najbardziej wnikliwe badania przeprowadzono wśród japońskich kobiet napromieniowanych małymi dawkami. Zebrane dane czarno na białym pokazały, że wybuchy przedłużyły im życie! Ich ogólna śmiertelnoś? okazała się o 40 procent niższa niż u osób nienapromieniowanych.
Kłopotliwe dane
O tym, że nieźle wiedzie się osobom narażonym na niewielkie dawki promieniowania jonizującego, zaświadczyły też szerokie, trwające 10 lat badania amerykańskie przeprowadzone wśród ponad stu tysięcy stoczniowców pracujących przy łodziach podwodnych o napędzie nuklearnym. Okazało się, że wśród napromieniowanych robotników śmiertelnoś? była o 24 procent niższa niż wśród ich kolegów niestykających się z pierwiastkami radioaktywnymi. To znacznie więcej, niż mógłby wynieś? błąd statystyczny.
Jeszcze bardziej szokujące były dane dotyczące umieralności na białaczkę: wśród silniej napromieniowanych pracowników stoczni była ona rzadsza aż o 58 procent! Wyniki te były tak kontrowersyjne, że prowadzący badania naukowcy z John Hopkins University nie ośmielili się ich opublikowa?. Dopiero cztery lata później, w 1991 roku, amerykański Departament Energii wydał je w formie dwustronicowej notki prasowej. W 1994 roku Komitet UNSCEAR, najwyższy autorytet międzynarodowy w sprawach promieniowania jonizującego, wreszcie zdecydował się poda? w swoim raporcie oczywisty fakt wynikający z prowadzonych na świecie badań: promieniowanie może pozytywnie oddziaływa? na zdrowie, jeśli jest serwowane w niewielkich dawkach. Jakich? Przyjmuje się, że bezpieczna granica to 200 mSv (milisiwert jest jednostką dawki promieniowania pochłoniętego przez organizm). Na terenie Polski naturalnie otrzymujemy 2,5 mSv rocznie. Promieniowanie to pochodzi od naturalnych radiopierwiastków zawartych w skałach, glebie i naszych organizmach – potasu-40, radu-226, radonu-222, polonu-210 oraz innych radioizotopów z rodziny uranu i toru. Minimalna dawka, przy której wypadają włosy, wynosi 1000 mSv. Dawka śmiertelna to jednorazowo 3000-5000 mSv, cho? w Hiroszimie i Nagasaki u tych, którzy ocaleli najbliżej centrum wybuchu, odnotowano aż 6000 mSv. Co ciekawe, wypalając dziennie dwie paczki polskich papierosów, rocznie otrzymuje się dawkę równą około 470 mSv.
Co więcej, Francuzi doszli do wniosku, że naturalne promieniowanie jonizujące może by? wręcz niezbędne do życia – pozbawione go pierwotniaki i bakterie przestają się rozmnaża?.
Dawka czyni truciznę
Ale nie tylko promieniowanie serwowane w małych dawkach leczy, zamiast szkodzi?. Dotyczy to również innych szkodliwych z natury substancji i zjawisk. Mechanizm ten, nazwany hormezą (od greckiego słowa hormon oznaczającego „stymulant”), odkryto w XIX wieku, cho? jego działanie znane było od stuleci. W XVI wieku Paracelsus, słynny niemiecki lekarz i przyrodnik, stwierdził, że to dawka czyni truciznę. To on uchronił wielu Szwajcarów przed dżumą, podając im chleb z odrobiną wydzieliny pobranej od zadżumionych. Na tej zasadzie działają wszystkie szczepionki, które pobudzają układ odpornościowy do produkcji przeciwciał poprzez wprowadzenie do organizmu nieszkodliwej dawki wirusa. Zaklinacze węży uodparniają się na jad, zażywając coraz większe jego ilości. Ołów i cyna, metale ciężkie w większych stężeniach zabójcze dla organizmu, w małych dawkach są mu wręcz niezbędne. Przedawkowanie witamin i minerałów może by? tak samo szkodliwe jak zażycie trucizny.
Bardzo czytelnym przykładem na to, że co nas nie zabije, uczyni nas silniejszymi, jest stres. Jeśli jest silny i długotrwały, zaburza równowagę biologiczną organizmu, wyniszcza go i postarza, prowadzi do bezpłodności, miażdżycy czy chorób serca. Głównym sprawcą tych szkód jest kortyzol, hormon wydzielający się w wyniku stresu. Jego nadmiar może prowadzi? nawet do uszkodzenia mózgu, zaburzeń pamięci i chorób neurodegeneracyjnych.
Ale kortyzol to nie diabeł wcielony i ma też swoją jasną stronę: wydzielany w umiarkowanych ilościach pomaga nam co rano rzuca? się w wir obowiązków. Gdyby nie on, nie chciałoby nam się nawet nosa wystawi? spod kołdry, nie mówiąc już o podjęciu jakiejkolwiek pracy.
Na ratunek białkom
Nasze ciało stresuje się w rozmaitych sytuacjach – nie tylko wtedy, gdy boimy się szefa lub kłócimy ze współmałżonkiem, ale też wówczas, gdy poddawani jesteśmy zbyt wysokim temperaturom, działaniu toksyn i metali ciężkich, czy wreszcie wtedy, gdy znajdujemy się pod wpływem promieniowania jonizującego. Na silny, przedłużający się stres negatywnie reaguje każda komórka ludzkiego ciała – stopniowo ulegają uszkodzeniu tworzące ją białka. Im więcej zniszczeń, tym gorsza kondycja organizmu.
Aby opanowa? tę dramatyczną sytuację, zestresowane komórki wysyłają na wojnę ratunkowe białka, zwane białkami szoku termicznego (z angielskiego Heat Shock Proteins, czyli HSP), które usuwają zniszczone białka albo starają się je naprawi?. I właśnie ten ostatni mechanizm leży u podstaw hormezy. Niewielkie, nieszkodliwe dawki czynnika stresującego mobilizują białka ratunkowe do regeneracji uszkodzonych komórek, a tym samym przeciwdziałają wielu chorobom, głównie tym wynika- jącym ze stanów zapalnych lub niedokrwienia czy niedotlenienia. Przykład? Narażając się na szok termiczny podczas krótkiej wizyty w saunie, stymulujemy białka ratunkowe do działania. Gdybyśmy pozostali tam dłużej niż 10-15 minut, umarlibyśmy z przegrzania. Zwierzęta, którym wszczepiono dodatkową kopię genu odpowiedzialnego za wytwarzanie HSP, żyły dłużej niż średnia statystyczna.
Słabe promieniowanie pobudza też procesy naprawcze DNA, przede wszystkim zobojętniając rodniki tlenowe nieustannie gromadzące się w naszych komórkach i niszczące je od wewnątrz. W każdej komórce ssaka powstaje z tego powodu w ciągu roku ponad 70 milionów uszkodzeń DNA, które w prostej linii prowadzą do nowotworów. Podobne uszkodzenia, cho? wielokrotnie mniej liczne, powstają w wyniku działania promieniowania jonizującego pochodzącego ze źródeł naturalnych. Przez miliony lat ewolucji nasze organizmy wytworzyły bogate systemy obrony przed tym promieniowaniem, które we wczesnych okresach geologicznych było wyższe niż obecnie. Jeśli więc potraktujemy ludzki organizm niewielką dawką promieniowania, to odpowie on wzmożonymi działaniami regeneracji uszkodzonego DNA, usuwając również zniszczenia dokonane przez wolne rodniki.
Zdaniem niektórych naukowców odpowiednio stymulowany promieniowaniem organizm może długo zachowywa? młodoś? i dobrą kondycję. Czyżbyśmy więc mieli w ręku od dawna poszukiwaną ambrozję, napój nieśmiertelności? Nie po raz pierwszy mamy na to nadzieję.
Aleksandra Kowalczyk
23-11-2006
„Przekrój”
Źródło: onet.pl