Wylatowo – tak było

O tej małej wsi wiedzą już prawie wszyscy, z czego słynie? Oczywiście ze sławetnych piktogramów zbożowych.

Od 2000 roku wszyscy zadają sobie pytanie, jak powstały, kiedy, co było przyczyną, a kto był sprawcą? „Latające talerze”, może ludzie? Ktoś spreparował film w którym tajemnicze kuleczki latając jak szalone w parę chwil tworzą niezwykłe wygnioty w zbożu, tak powstała legenda z Oliver Castle, a filmik obiegł cały świat. Oczywiście owe dzieło wygląda bardzo przekonująco, jednak jakość filmu jest bardziej niż zła. To minęło, jednak stosunkowo niedawno jakiś zaciekawiony kierowca ciężarówki przy pomocy telefonu komórkowego zarejestrował podobne zjawisko. Wyjątkowo prymitywnie zmanipulowany materiał również zawrócił w głowach sezonowych badaczy, ba, mało tego dystrybucją i reklamą zajęli się ludzie, którzy rzekomo mają na uwadze dobro ufologii.

 

No cóż, za granicami Polski również mają wyobraźnię. Jednak Wylatowo do 2006 roku zdawało się być niezwykle interesującym miejscem. Może powodem tak do końca nie były świetliste kule, które od czasu do czasu ktoś zobaczył, jednak niezwykły zapał badających „fenomen” był zaiste nieprawdopodobny. Jestem przekonany o tym, że każdy socjolog miałby tutaj naprawdę wiele pracy i kto wie, czy zachowanie grupy ludzi wobec czegoś niezwykłego nie byłoby powodem np. habilitacji i opracowania nowych kryteriów naukowych. Wiemy o tym, że powstawało i powstaje w dalszym ciągu wiele prac naukowych o polskim fenomenie UFO zwłaszcza w kontekście Wylatowa.

 

Do wylatowskich wydarzeń można podchodzić w dwojaki sposób: uznać je można tylko jako zdarzenia prawdziwe lub fałszywe. Ja jednak nie jestem tego taki pewien, jako racjonalista i umiarkowany sceptyk nie wierzę w to, że raptem w tym miejscu pojawili się jacyś przedstawicie niewiadomo skąd i „malując” obrazy w zbożu zapragnęli jakiegoś kontaktu z ludźmi. Wydaje mi się to trochę śmieszne. Jednak absolutnie nie śmieszy mnie postępowanie wojska i innych służb, które były żywo zainteresowane tym, co dzieje się na polach i w bazie badaczy. Zastanawiam się nad odpowiedzią, czy oni obserwowali nasze zachowania, czy też sprzęt, którym dysponujemy. A może są tak samo zdziwieni tym, jak skuteczne środki posiada współczesna armia. Tylko dlaczego u licha wybrali sobie tę „piekielną wieś”?

 

Czym różnią się mieszkańcy Wylatowa  od innych? Mają więcej entuzjazmu? A może są tutaj tak specyficzne warunki, że pewne eksperymenty mogły się udać tylko w tym miejscu?

 

Nie wiem, jednak bardzo ciekawie o tym miejscu opowiadają ludzie, których lubię i cenię za niezwykłą przenikliwość. Za chwilę zobaczycie ich przy pracy.

 

Wiem, już kiedyś zadawano mi to pytanie, czy widziałem UFO, ogniste lub świetliste kule, a może coś więcej? Nie odpowiem na to pytanie, jednak nie wszystko wydaje się takie proste i zabawne. Nazwa „ufolog” brzmi nieco zabawnie, jednak ludzie zajmujący się tym fenomenem raczej nie są wariatami lub nieukami. Wiem ile ta „zabawa” zajmuje czasu i ile trzeba przejrzeć i przeczytać przeróżnych materiałów aby odsłonić choć odrobinę woal tajemnic. 70% pracy to ślęczenie  po czytelniach, bibliotekach, archiwach gdzie bez entuzjazmu ktoś czasami pomoże, reszta to dopiero praca w terenie. Niestety bycie kanapowym badaczem i owszem jest miłe i wygodne, jednak całkowicie nie przydatne w chwili, kiedy trzeba zmierzyć się z nieznanym bezpośrednio. Wyłącznie systematyczna praca przynosi efekty, „sezonowców” więcej już chyba nie trzeba, podobnie jak gapiów i „zainteresowanych”.

 

Bardzo mnie boli to, że zdarzają się ludzie, którzy wypowiadają jakieś opinie o namiastce jakiegoś fenomenu w tak idiotyczny sposób, że zwyczajnie ręce opadają. I słyszysz o jakichś teoriach „wyjścia z ciała i stanięcia obok”, o kontaktach z cywilizacją zdaje się z rejonu Wielkiej Niedźwiedzicy itd. Pamiętam jakiegoś kretyna, który zapamiętale przekonywał młodych ludzi o tym, że uwieczniony na zdjęciu świetlisty „owal” z całą pewnością jest sondą telemetryczną obcych. Nie do wiary, ten człowiek miał tak niesamowitą powierzchowność, że już po chwili miałem wrażenie, że właśnie on musi być tym właśnie przedstawicielem obcych.  Jednak po jakimś czasie ów jegomość świetnie radził sobie ze szklanym naczyniem w którym pienił się jakiś bursztynowy płyn, a nieskoordynowane ruchy podczas poruszania się jednośladem przyprawiały o palpitację serca.

 

Jednak nie mam prawa uogólniać! Mówię o sprawach marginalnych nie po to aby komuś dokuczyć ale przestrzec przed tym, iż można natknąć się na chwilę, gdzie właśnie ona decyduje o wyrobieniu sobie zdania i odniesieniu do nieoczekiwanych faktów. To wielki błąd, większość osób to ludzie, których temat NOL-i rzeczywiście pasjonuje do takiego stopnia, że poświęcają mu zbyt wiele czasu nie otrzymując w zamian nic prócz „kopniaków”. Czy jest sens kontynuowania podobnych wątków?

 

Zdecydowanie mówię…TAK!

 

Mariusz R. Fryckowski

 

Podziel się wiadomością: