Rozmowa z Marią Szpulecką, gospodynią domu, do którego co roku przyjeżdżają ufolodzy z Polski i świata.
– Dziennikarze rozmawiali dotąd głównie z pani mężem, Jerzym Szpuleckim. On jako jeden z nielicznych utrzymuje, że na własne oczy widział, jak tworzą się piktogramy. A co pani o tym sądzi?
– Przyznam się szczerze, że ja nigdy nic dziwnego tutaj nie widziałam. Niektórzy widzieli, ale ja nie.
– A jak pani zareagowała, gdy mąż po raz pierwszy opowiedział pani o tym, co widział? Była pani pewnie pierwszą osobą, której się zwierzył?
– Nie. On mi nic nie opowiadał. Bo wiedział, że ja będę się z niego śmiała i w nic nie uwierzę. Zdradził mi to dopiero po kilku latach milczenia.
– W końcu jednak mąż opowiedział pani, że widział, jak wielka światłość tworzyła w zbożu znaki? Jak pani zareagowała na te słowa?
– Nie chciało mi się wierzyć. Wiem, że poddawany był hipnozie. Sprawdzano również, czy mówi prawdę. Nie stwierdzono, że kłamie.
– A jak mieszańcy Wylatowa do tego podchodzą?
– Różnie. Od kilku lat piktogramy się już nie pokazują, więc ludzie ucichli. Dziś już o tym za dużo się nie mówi. Ale jak co lato pojawiały się kręgi, to we wsi był szok. Tyle samochodów się zatrzymywało przy drodze, że nie można było swobodnie przejechać.
– Widziała pani jednak piktogramy, które pojawiły się w zbożu. Jak pani to sobie tłumaczy?
– Powiem tylko o jednym piktogramie, kiedy w polu pojawiło się jednocześnie trzydzieści kręgów. Byłam wówczas na wycieczce. Przyjechałam w nocy. Ufolodzy w tym czasie patrolowali pola. Umyłam się i o godzinie drugiej stanęłam w oknie. Pamiętam, że była wówczas gwiaździsta noc. Długo nie pospałam. Już o piątej wszyscy biegali i krzyczeli, że w polu są kręgi. Czy człowiek byłby w stanie zrobić trzydzieści kręgów? Chyba nie. Są ludzie, którzy potrafią zrobić kręgi przy pomocy deski. U nas powstawały jednak przepiękne wzory.
– Wasz dom stał się centrum spotkań ufologów. Co roku przyjeżdżają do was i obserwują okolice. To są dość niecodzienni goście.
– Są ludzie, których nasze wylatowskie zjawiska ciągle bardzo mocno interesują. Co roku odwiedza nas pan Bernatowicz, założyciel Fundacji Nautilus, a dziś również dziennikarz Polsatu News. Zawsze wspomina pierwsze lata, gdy pojawiały się tu piktogramy. Pamięta, że spał u nas na podłodze. Do domu wchodził po drabinie. To stąd obserwował okoliczne pola.
– Dziś nazwa Wylatowo kojarzy się z jednym…
– …z UFO. Jak gdzieś dzwonimy i ktoś nie wie, gdzie mieszkamy, wystarczy powiedzieć, że to tam, gdzie lądowało UFO. I nikt już nie ma żadnych wątpliwości.
– Dziś jedyną pamiątką po tamtych wydarzeniach jest tablica przy drodze krajowej. Trochę szkoda, że tego nie wykorzystano.
– Liczyliśmy na to, że gmina weźmie w swoje ręce. Jak szefem wydziału promocji był Rafał Luksteadt, to jeszcze coś się działo. Dziś już gmina zapomniała o naszych piktogramach. Uważam, że co roku powinien odbywać się festiwal UFO. To jest przecież jedyna miejscowość w Polsce, w której tak często dochodziło do dziwnych zjawisk. Kiedyś przyjeżdżały tu tłumy. Bywało, że brakowało wolnego miejsca na rozstawienie namiotu. Z roku na rok zainteresowanie tym miejscem spada.
– Myśli pani, że jeszcze kiedyś pojawi się coś na wylatowskich polach?
– Daj Boże. Byłoby znowu wesoło.
Rozmawiał Dariusz Nawrocki
Źródło: pomorska.pl