Zagadka śmierci ojca Honoriusza

Pomimo wielu śledztw do dziś nie wiadomo, co wydarzyło się 25 lat temu na drodze w Wydartowie.

Dziś, 17 kwietnia, mija 25. rocznica tragicznego wypadku, do jakiego doszło w Wydartowie. W wyniku obrażeń odniesionych w wypadku,  3 tygodnie później, 8 maja zmarł w Poznaniu duchowy przywódca poznańskiej opozycji w stanie wojennym, dominikanin o. Honoriusz Kowalczyk. Aktualnie w IPN specjalna grupa prokuratorów rozpracowuje „Grupę D”, która działała przy MSW w latach 80-tych. Prokuratorzy badają, czy Służba Bezpieczeństwa jednak nie stała za śmiercią ojca Honoriusza.

 

    ZNALAZŁ SWOJE POWOŁANIE 


    Ojciec Honoriusz, czyli Stanisław Kowalczyk urodził się 26 lipca 1935 r. w Duczyminie w powiecie Przasnysz. Jego rodzice Antoni i Józefa fakt urodzin zgłosili w urzędzie dopiero 1 sierpnia, dlatego też ten dzień przyjęto za datę urodzin. We wrześniu 1939 r. rodzina Kowalczyków wraz z 4-letnim Stanisławem i jego młodszym bratem Kazimierzem uciekła  do Warszawy, gdyż koło Duczymina przebiegała granica frontu. Już wkrótce jednak wrócili do swojego domu, ale w 1940 r. zmuszeni zostali do








Ojciec Honoriusz, czyli Stanisław Kowalczyk z grupą młodzieży     fot. arch. Pałuk
             i Ziemi Mogileńskiej


wysiedlenia.

Przenieśli się do wsi Raszujka w Puszczy Kurpiowskiej i tam spędzili resztę wojny. Matka Stanisława Kowalczyka działa jako łącznik w Armii Krajowej pod pseudonimem Rózia. W 1945 r. cała rodzina wróciła do Duczymina. Ich dom podczas działań wojennych został jednak zburzony, ale pod swój dach przygarnęli ich sąsiedzi, u których cała rodzina mieszkała aż do czasu budowy nowego domu.  W 1950 r. Stanisław Kowalczyk ukończył szkołę podstawową. Swoją edukację kontynuował w Małym Seminarium Księży Marianów w Warszawie. Po







12 maja 1893 r. Pogrzeb o. Honoriusza w Poznaniu. Drugi z lewej brat o. Honoriusza, Kazimierz Kowalczyk, obok jego rodzice: Józefa i Antoni Kowalczykowie.      fot. arch.
  Pałuk i Ziemi Mogileńskiej 

dwóch latach przerwał jednak naukę i wstąpił do zakonu dominikanów w Poznaniu. 

  – Jestem pewny i przekonałem się, że Bóg powołuje mnie, ażebym Mu służył nie gdzie indziej, ale właśnie u dominikanów. Oznaką mego powołania jest, że szukałem zakonu bardziej ostrego i znalazłem. I jestem z tego szczęśliwy – pisał o swoim powołaniu w odnalezionym po latach notesie ojciec Honoriusz.
   

 

 

  

BYŁ OPARCIEM DLA INNYCH
    3 sierpnia 1952 r. otrzymał habit św. Dominika. 1 sierpnia 1953 r. po rocznym nowicjacie złożył śluby zakonne. Dzięki ukończeniu w Krakowie eksternistycznie szkoły średniej i zdaniu matury podjął studia w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. 15 czerwca 1961 r. ojciec Honoriusz otrzymał święcenia kapłańskie. Rok później skończył Kolegium, a następnie został skierowany do pracy duszpasterskiej w Poznaniu. Do 1970 r. był wychowawcą młodych braci i promotorem powołań. W latach 1970/1971 przebywał we Francji. Uczył się tam m.in. języka francuskiego. Do Polski wrócił w maju 1971 r. W 1972 r. przeniesiony został do Tarnobrzegu, gdzie pełnił funkcję katechety. Przez kolejny rok prowadził duszpasterstwo młodzieży szkół średnich w Krakowie. W połowie 1974 r. wyjechał do Londynu, gdzie zastąpił jednego z proboszczów w czasie urlopu. Jesienią 1974 r. powrócił do klasztoru w Poznaniu i został powołany na duszpasterza akademickiego. Szybko zdobył sobie sympatię i zaufanie młodzieży.
    – Ojca Honoriusza poznałam w 1974 r. Miałam wtedy 20 lat. Był on człowiekiem, w którym ludzie znajdowali oparcie. Miał w sobie taką wewnętrzną siłę. Był promienny, radosny. Sympatyczna była codzienność, gdy on był – opisuje dominikanina Stanisława Borowczyk, uczestniczka spotkań młodzieży akademickiej w klasztorze dominikanów w Poznaniu, aktualnie prezes Fundacji im. Honoriusza Kowalczyka.


    SKRÓT DLA OSÓB NA SŁUŻBIE 
   








Samochód o. Honoriusza bezpośrednio po wypadku. Wtedy jeszcze w tym miejscu przy drodze w Wydartowie (gm. Trzemeszno) rosły drzewa. W głębi widać budynek dróżnika, obok którego jadąc w kierunku Wylatowa z Trzemeszna dominikanin przejeżdżał. Gdy przekraczał przejazd kolejowy linii Poznań-Bydgoszcz musiał na pewno zwolnić. 200 m dalej uderzył w drzewo. 


  fot. arch. Pałuk
i Ziemia Mogileńska

Szybko ojciec Honoriusz stał się postacią ważną nie tylko dla uczniów i studentów, ale także dla wielkopolskiej opozycji solidarnościowej. Ze swoimi problemami przychodzili do niego robotnicy z poznańskich fabryk, rolnicy, przedstawiciele Solidarności. Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego z 12 na 13 grudnia 1981 r., ojciec Honoriusz zorganizował ośrodek pomocy dla osób represjonowanych.
    – Z soboty na niedzielę ogłoszono stan wojenny, a już w poniedziałek rano dowiedziałam się, że u Dominikanów jest ośrodek pomocy. Szybko ta wiadomość przeszła przez cały Poznań. W ośrodku udzielano pomocy prawnej, żywnościowej, a także finansowej. Można się było też dowiedzieć, gdzie można szukać osób represjonowanych – opowiada Pałukom Stanisława Borowczyk. 
    Wraz z ojcem Tomaszem Alexiewiczem, ojciec Honoriusz zebrał wokół klasztoru osoby chętne do niesienia pomocy dla represjonowanych. Zbierano dokumenty represji, odprawiano msze św. za ojczyznę, starano się dotrzeć do więźniów i osób internowanych. Wykorzystując swoje wcześniejsze kontakty we Francji, dominikanin starał się zdobywać pomoc żywnościową. 








Tak obecnie wygląda odcinek drogi krajowej Toruń-Poznań, gdzie 25 lat temu w drzewo uderzył dominikanin o. Honoriusz. Dziś nie ma już przy drodze drzew. W głębi nie ma także budki dróżnika kolejowego. Kiedyś kierowcy przejeżdżali przez przejazd kolejowy odcinkiem drogi krajowej niewidocznym na zdjęciu. Dziś droga krajowa została poprowadzona wzdłuż torów kolejowych.


   fot. Roman Wolek 
    – Gdy były odprawiane msze za ojczyznę, to okolice klasztoru obstawione były zomowcami. Kazania ojca Honoriusza były wyważone i twarde. Miał też poczucie humoru. Np. kończąc kazanie mówił, że zrobi teraz skrót tego, co wcześniej powiedział, dla tych osób, które na mszy są służbowo. Jego kazania nie były polityczne. Nie mówił pewnych rzeczy wprost.
    Analizował jakiś tekst z czytań biblijnych i charakteryzował postawy ludzi, np. wobec fałszu, przemocy, głupoty, odpowiedzialności i dawał jakieś przykłady z aktualnych wydarzeń. Nie zapomnę też nigdy, jak przeczytał wyniki obdukcji ciała jednego z zabitych opozycjonistów. To było przerażające. Był to bardzo realistyczny opis. Przeczytał to po śmierci tej osoby w niedzielę z ambony. Gdy skończył zapadła martwa cisza. Po chwili ojciec takim mocnym głosem powiedział: „Tak nie wolno. Bracia Polacy. Opamiętajcie się”, te słowa jeszcze teraz mi brzmią – wspomina Stanisława Borowczyk.


    CZUŁ ZAGROŻENIE 


 
  Nic też dziwnego, że taka działalność ojca Honoriusza Kowalczyka wzbudzała zainteresowanie Służby Bezpieczeństwa. Bezpieka interesowała się już nim długo przed stanem wojennym. Tak jak każda osoba duchowna miał założoną specjalną teczkę. Wśród funkcjonariuszy SB miał też swojego opiekuna. Był nim były zastępca szefa wydziału IV SB w Poznaniu. Funkcjonariusze SB śledzili ojca Honoriusza nawet podczas jego pobytów u rodziców w Mławie.
    – Cały czas był śledzony. Jak przyjeżdżał do rodziców, to jego samochód stał po jednej stronie ulicy, a po drugiej stronie stał ich samochód – wspomina w rozmowie z Pałukami mieszkający w Mławie Kazimierz Kowalczyk, brat ojca Honoriusza.








„Fiat 126p.”, którym jechał o. Honoriusz, na drodze w Wydartowie, bezpośrednio po wypadku       fot. arch. Pałuk i Ziemi Mogileńskiej 










 „Fiat 126p.”, którym jechał o. Honoriusz, na drodze w Wydartowie, bezpośrednio po wypadku       fot. arch. Pałuk i Ziemi Mogileńskiej 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
   
   


 


– W klasztorze było o tym wiadomo, że się obawiał o swoje bezpieczeństwo. Miał poczucie zagrożenia – opowiada Pałukom o. Tomasz Alexiewicz, dominikanin, dawny bliski współpracownik o. Honoriusza.
    – To była taka tajemnica poliszynela, że ojciec czuł zagrożenie. Jakieś







Sylwester Wiśniewski z Wydartowa pokazuje miejsce na podwórzu jego domostwa, gdzie po wypadku przez kilka dni stał samochód dominikanina   


fot. Roman Wolek

półtora roku przed tragicznym wypadkiem został napadnięty w okolicy parku Moniuszki. Ale udało mu się uciec. Często mówił, że jest śledzony w ostatnim okresie przed wypadkiem. Chciał, żeby ktoś z nim chodził, aby nie był sam. Niektórzy nawet się z tego trochę podśmiewali. Ja to traktowałam poważnie. Wiem też, że ktoś z SB przychodził czasami na rozmowy do ojca Honoriusza. Ojciec bał się tych rozmów, bo mówił, że zawsze można człowieka w coś wkręcić, ale twierdził, że Duch Święty go prowadzi. Krótko przed stanem wojennym, wspominał, że jego opiekun z SB obiecał, iż załatwi, że pismo „Przystań”, wydawane przez
 
dominikanów, będzie można drukować na kredowym papierze – mówi Pałukom Stanisława Borowczyk.
    Stanisława Borowczyk powiedziała nam także, że jakiś czas po śmierci ojca Honoriusza, kierowany wyrzutami sumienia, zgłosił się do niej były świecki pracownik zakonu dominikanów w Poznaniu. Przyznał się, że podczas swojej pracy podpisał zgodę na dostarczanie dla SB informacji o środowisku dominikanów, a szczególnie o ojcu Honoriuszu. – Po latach czuł potrzebę, aby komuś o tym powiedzieć. Czuł się upodlony – wspomina Stanisława Borowczyk. 
  

    UDERZYŁ W DRZEWO 


    Do tragicznego w skutkach wypadku doszło w niedzielę 17 kwietnia 1983 r. O. Honoriusz zjadł obiad po drugiej w tym dniu mszy św. zaczynającej się o 1230. Swoim współbraciom mówił, że jest zmęczony i chce jechać na krótki odpoczynek do swoich rodziców do Mławy. W odwiedziny wyjechał fiatem 126p, należącym do dominikanina Stanisława Pąka. Samochód ten często był użytkowany przez członków poznańskiego zakonu. W tamtą kwietniową niedzielę panowały dogodne warunki do jazdy. Pogoda była słoneczna. Dominikanin jechał sam trasą z Poznania, przez Gniezno i Trzemeszno. O 1715 o. Honoriusz przejechał przez przejazd kolejowy w Wydartowie (gm. Trzemeszno) i jechał w kierunku Mogilna. 200 metrów dalej jego samochód zjechał na pobocze pasa ruchu, po którym się poruszał, a następnie uderzył w przydrożne drzewo.
    Rozbity samochód zauważyło małżeństwo Eugeniusz i Genowefa Walterowie z Mogilna, którzy nadjechali z naprzeciwka swoim fiatem 125p. Mieszkanka Mogilna natychmiast zgłosiła o wypadku u dróżnika przy przejeździe kolejowym. Dróżnik Zenon Nowacki zatelefonował do dyżurnego w wieży nastawczej na stacji kolejowej w Wydartowie, a ten wezwał milicję i pogotowie.








  Nie mogliśmy już zapytać małżeństwa Walterów o to, co widzieli tamtego niedzielnego dnia, gdyż oboje nie żyją.  
Prezes Fundacji im. Honoriusza Kowalczyka Stanisława Borowczyk z Poznania jest przekonana, że wypadek nie był przypadkowy i palce maczała w nim Służba Bezpieczeństwa


    fot. Roman Wolek 

  
Szukaliśmy także dróżnika Zenona Nowackiego. Mieliśmy pewne informacje, że może to być mieszkaniec Kwieciszewa (gm. Mogilno). Trop jednak okazał się fałszywy.
    MODLIĆ SIĘ ZA KOMUNISTÓW
    Na miejsce wypadku jako pierwsza przyjechała karetka pogotowia z Mogilna. O. Honoriusz był przytomny. Jak się później okazało, obrażenia wewnętrzne, które odniósł, były bardzo poważne. Doznał pęknięcia górnej i dolnej krawędzi wątroby płata prawego oraz pęknięcia przepony. Stwierdzono także wystąpienie krwiaka opłucnej prawostronnego, pęknięcie i rozerwanie krezki jelita cienkiego oraz ostrą niewydolność nerek. W szpitalu w Mogilnie lekarze ze względu na szybko pogarszający się stan zdrowia dominikanina postanowili operować go jeszcze tego samego dnia. Operację przeprowadzono około 2300. Operował chirurg ze szpitala w Strzelnie.
    Jeszcze przed operacją z rannym rozmawiał w szpitalu jeden z mogileńskich księży. Ojciec Honoriusz podał mu numery telefonów do swojego brata w Mławie i do klasztoru w Poznaniu i prosił, aby powiadomić o wypadku.
    Jak później zeznał w śledztwie ksiądz z Mogilna, dominikanin prosił go też, aby modlić się za komunistów, bo są to biedni ludzie.


    JAKIŚ KSIĄDZ MIAŁ WYPADEK


    Po wypadku do Wydartowa szybko przyjechali także funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej z Trzemeszna. Jednym z przybyłych na miejsce wypadku milicjantów był Stanisław Wawryków, który pełnił akurat wtedy służbę na trzemeszeńskim posterunku MO.








  
Były funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej Stanisław Wawryków z Trzemeszna uważa dziś, że dominikanin po prostu zasnął, prowadząc samochód 


   fot. Roman Wolek 

    – Jak przyjechaliśmy, to pogotowie zabrało już rannego. Na tylnym siedzeniu w 
samochodzie były jakieś dary albo dokumenty. Dokładnie teraz nie pamiętam, co to było, ale pamiętam, że tylne siedzenie aż po sufit było załadowane. Było mówione, że samochodem jechał jakiś solidarnościowiec – opowiada Pałukom Stanisław Wawryków. Ówczesny funkcjonariusz milicji przypomina też sobie, że trzemeszeńscy milicjanci o wypadku informowali Komendę Rejonową Milicji w Mogilnie, gdyż taka była procedura, gdy w zdarzeniu brała udział osoba duchowna.
    – Ale nie pamiętam, czy ktoś z SB też przyjechał – dodaje Stanisław Wawryków.
W poznańskim klasztorze Dominikanów zachowała się pisemna relacja o okolicznościach wypadku złożona przez mieszkankę Poznania Marię Kurzawską. Opowiada ona o tym, co o zdarzeniu mówili jej rodzice zamieszkali w Orchowie. Notatka dobrze obrazuje, co o wypadku w Wydartowie opowiadali sobie okoliczni mieszkańcy.
    Oto treść notatki: „Wypadek zdarzył się w Wydartowie. Moi rodzice mieszkają około 30 km od tego miejsca. Kiedy po wypadku pojechałam do rodziców, opowiadali mi – „Wiesz, podobno jakiś ksiądz z Poznania jechał samochodem, w którym przewoził wiele różnych towarów: kawę, kakao i inne rzeczy. Miał przy sobie znaczną ilość dolarów. Rozbił się koło Trzemeszna. Przyjechało wiele milicji i wszystko skonfiskowali”. Na pytanie, skąd to wiecie, odpowiedzieli rodzice – „Tak mówią ludzie”.


    ZMARŁ PO 3 TYGODNIACH


    W godzinach wieczornych, jeszcze przed operacją do szpitala w Mogilnie przyjechali dwaj dominikanie: przeor o. Bolesław Rafiński oraz o. Marcin Babraj. Po operacji w godzinach nocnych wezwali oni karetkę z Poznania, którą przewieziono o. Honoriusza Kowalczyka do poznańskiego szpitala przy ul. Lutyckiej. Stan rannego był bardzo ciężki. Ponowną operację przeprowadził doc. dr hab. Konstanty Tukałło, kierownik Kliniki Chirurgicznej szpitala przy ul. Lutyckiej. Po Poznaniu szybko rozeszła się wieść o wypadku o. Honoriusza i o jego stanie zdrowia. W kościołach modlono się w intencji jego powrotu do zdrowia. W kościele Dominikanów były całodzienne modlitwy i nocne czuwania. Wiele osób oddało krew. Trzy tygodnie trwały wysiłki lekarzy o uratowanie zakonnika. O. Honoriusz Kowalczyk nie odzyskawszy już przytomności zmarł jednak 8 maja.
Lekarze za przyczynę zgonu uznali uraz wielonarządowy i wstrząs septyczny.


    TO BYŁ TYLKO WYPADEK


    Pogrzeb o. Honoriusza Kowalczyka odbył się 12 maja 1983 r. W Poznaniu rozwieszono klepsydry ze słowami pożegnania „Ojcze Honoriuszu, dopóki my jesteśmy – Ty jesteś”. W jednej z podziemnych gazet Solidarności napisano wówczas: „Opuścił nas człowiek wyjątkowy, postawą swą dodający nam sił w walce o ludzkie prawa. Jego niezachwiana wiara w zwycięstwo dobra ze złem, w nowe zmartwychwstanie, tak ciężko doświadczonego narodu, była nam jak światło nadziei, jak gwiazda błyszcząca na czarnym niebie zamętu”.
    W pogrzebie udział wzięły tysiące osób. Uczestniczyła w nim także Stanisława Borowczyk.
– Wtedy większość ludzi uważała, że ktoś musiał się przyczynić do śmierci ojca Honoriusza. Niewiele osób uważało wtedy, że to mógł być wypadek. Rozwścieczyło nas to podczas mszy pogrzebowej, kiedy przeor zakonu dominikanów powiedział, że informuje wszystkich, iż to był wypadek i tylko wypadek. Po kościele przeszedł wtedy pomruk. Później się okazało, że to ubecja kazała mu tak powiedzieć – opowiada Pałukom Stanisława Borowczyk.


    OBYWATEL KOWALCZYK JECHAŁ SAM


    Dochodzenie w sprawie wypadku prowadził posterunek MO w Trzemesznie. W kilka dni po pogrzebie o. Honoriusza, Adam Nawrocki z trzemeszeńskiej milicji sporządził postanowienie o umorzeniu śledztwa. Za prawdopodobną przyczynę wypadku uznał zaśnięcie za kierownicą. W swoim raporcie trzemeszeński milicjant napisał: „Ustalono, że obywatel Stanisław Kowalczyk we wspomnianym samochodzie jechał sam. W wyniku przeprowadzonych oględzin nie ujawniono uszkodzeń, które miałyby bezpośredni wpływ na to, że kierowca w trakcie jazdy nie był w stanie panować nad pojazdem. Ujawniono uszkodzenia zaistniałe w wyniku wypadku”.
Badania krwi nie wykazały zawartości alkoholu w krwi zakonnika. Milicja, prowadząc dochodzenie, nie wystąpiła o przeprowadzenie sekcji zwłok. 11 czerwca Prokuratura Rejonowa w Mogilnie umorzyła postępowanie z uwagi na brak cech przestępstwa.
    Obecnie Adam Nawrocki przebywa na emeryturze. Nie chce jednak rozmawiać na temat okoliczności wypadku o. Honoriusza Kowalczyka.  – Nie udzielam żadnych informacji ani wywiadów – usłyszeliśmy od niego, gdy odebrał telefon od reportera gazety.


    GROŹBY PRZEZ TELEFON


    Do dziś pozostają wątpliwości co do przyczyn wypadku. Nigdy nie pojawił się żaden dowód czy też świadek, który pozwoliłby uwiarygodnić taką wersję zdarzeń, iż do wypadku przyczyniła się Służba Bezpieczeństwa.   








W 2. rocznicę tragicznej śmierci o. Honoriusza Kowalczyka 8 maja 1985 r. „Solidarność” Zakładów Metalowych im. Hipolita Cegielskiego z Poznania oraz mieszkańcy Poznania ustawili przy drodze w Wydartowie pamiątkowy krzyż        


 fot. Roman Wolek 


W udział SB w wypadku w Wydartowie wierzy jednak o. Tomasz Alexiewicz, dominikanin, dawny bliski współpracownik o. Honoriusza, który również był mocno zaangażowany we wspieranie opozycji. Krótko po śmierci o. Honoriusza w jego rodzinnym domu odebrano dziwny telefon. – Nie pamiętam już, czy odebrała moja mama czy też tata. Mężczyzna, który zadzwonił, mówił, że jeśli się nie poprawię i dalej będę się tak zachowywał, to może mnie spotkać to, co spotkało ojca Honoriusza – opowiada Pałukom o. Tomasz Alexiewicz.
    Dominikanin przyznaje, że według niego wypadek wyglądał dość dziwnie, bo o. Honoriusz musiał przecież zwolnić, przejeżdżając przez przejazd kolejowy, a następnie lekko skręcić w lewo, gdyż tak przebiegała wtedy droga. Świadczy to o tym, że jeszcze na tym odcinku o. Honoriusz normalnie panował nad pojazdem, więc o. Alexiewicza dziwi to, że już kawałek dalej samochód zjechał z drogi i najechał na drzewo.
    – Przekonanie, że ktoś przyczynił się do wypadku, mógłbym mieć dopiero, gdybym miał dowody. Ale wypadek był bardzo dziwny – powiedział nam o. Tomasz Alexiewicz.


    NIE MA PRZESTĘPSTWA DOSKONAŁEGO


    Wątpliwości co do okoliczności wypadku i sposobu prowadzonego później śledztwa ma również Kazimierz Kowalczyk, brat o. Honoriusza. Jest on pewien, że do wypadku przyczyniły się działania SB. – Jestem przekonany, że przyczyniono się do śmierci mojego brata. Cały czas mam jednak nadzieję, że sprawa zostanie wyjaśniona, bo nie ma przestępstwa doskonałego –  mówi Pałukom Kazimierz Kowalczyk.
    Podobnie uważa Stanisława Borowczyk. – Jestem pewna, że o. Honoriuszowi „pomogli” w wypadku, choć nie wiem jak. Mam nadzieję, że zostaną ujawnione jakieś ślady pokazujące, że wypadek był przygotowany. Może znajdą się w teczkach osób, którzy byli jakoś z dominikanami związani, np. u takich szarych donosicieli – twierdzi Stanisława Borowczyk w rozmowie z Pałukami.


    WODA USYPIA KIEROWCÓW? 


    Były funkcjonariusz trzemeszeńskiej milicji Stanisław Wawryków w rozmowie z nami wyjaśnia, że nigdy nie słyszał o takiej wersji zdarzeń, iż to SB mogło się przyczynić do wypadku w Wydartowie. Twierdzi również, że nigdy się spotkał się z takimi przypuszczeniami, że ktoś mógł np. najpierw uderzyć w samochód o. Honoriusza lub zajechać mu drogę. – Eksperci mówili, że ten odcinek drogi od torów do pierwszych zabudowań w Wydartowie jest taki, że jakaś woda podgruntowa jest pod ziemią. I tak działa to na kierowców, że zasypiają za kierownicą – mówi Stanisław Wawryków.


    FIAT BYŁ SPRAWNY


    Mimo że od tragicznego wypadku w Wydartowie minęło dziś 25 lat, to nadal nie ma całkowitej pewności jak doszło do tego, że o. Honoriusz uderzył samochodem w drzewo.
Stan techniczny pojazdu tuż przed wypadkiem nie budził żadnych zastrzeżeń. Fiat 126p, którym jechał zakonnik, wyprodukowany został w 1981 r., a więc miał dopiero dwa lata.
    Właściciel samochodu, o. Stanisław Pąk, kilka dni przed wypadkiem pojechał do warsztatu samochodowego w Złotnikach koło Poznania. Przeglądu i poprawek w samochodzie dokonywał właściciel zakładu. Po odebraniu swojego fiata 126p od mechanika o. Stanisław Pąk jeździł nim po mieście. Samochód był całkowicie sprawny i nie zauważył w nim żadnych usterek. Samochód garażowany był na podwórku klasztornym, a więc osoby postronne nie miały raczej do niego dostępu.


    USZKODZENIE NA SKUTEK WYPADKU   

   
    Po wypadku samochód stał przez kilka dni na podwórzu przy zabudowaniach braci Sylwestra i Henryka Wiśniewskich w Wydartowie. Auto zaholowane zostało tam ciągnikiem Sylwestra Wiśniewskiego. Na drugi dzień obejrzeli je jeden z milicjantów i Henryk Szymański, mechanik z Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Lubiniu. Mechanik stwierdził pęknięcie przewodu hamulcowego lewego przedniego koła. Według jego opinii do pęknięcia przewodu doszło wskutek uderzenia samochodu w drzewo.
    Nie mogliśmy już porozmawiać z Henrykiem Szymańskim, gdyż nie żyje.
    Sylwester Wiśniewski powiedział Pałukom, że gdy poszedł zobaczyć na miejsce wypadku chwilę po zdarzeniu, to zakonnik był akurat zabierany  przez Pogotowie Ratunkowe. Pamięta, że w samochodzie, którym jechał dominikanin, leżały porozrzucane słodycze. Przypomina też sobie, że po drugiej stronie drogi zatrzymał się samochód ciężarowy star, a mężczyzna z tego samochodu specjalną kolbą próbował otworzyć drzwi w uszkodzonym w wypadku aucie. Według Sylwestra Wiśniewskiego, fiat zakonnika przez 4 dni po wypadku stał na jego podwórzu.
    Mieszkaniec Wydartowa powiedział nam również, że krótko przed wypadkiem dróżnik z przejazdu kolejowego widział jak o. Honoriusz wolno przejeżdżał przez przejazd.
    Zniszczony samochód został później przewieziony na podwórze klasztorne. Ponownie przejrzał go Tomasz Stawicki. Również i on nie stwierdził w samochodzie uszkodzeń, które mogłyby powstać przed wypadkiem.


    ŚLEDZTWO PEŁNE UCHYBIEŃ


    Aż do upadku systemu komunistycznego sprawa zagadkowej śmierci dominikanina nie była już rozpatrywana. Nikt z osób zainteresowanych wyjaśnieniem przyczyn wypadku nie podejmował działań mających na celu wznowienie śledztwa, gdyż trudno było mieć zaufanie do ówczesnych władz i organów śledczych. 
    Dopiero w 1990 r. przeor zakonu o.o. dominikanów Walenty Potworowski zwrócił się z prośbą o ponowne zbadanie tej sprawy do Sejmowej Nadzwyczajnej Komisji do Zbadania Działalności MSW. Komisji przewodniczył poseł Jan Maria Rokita. Komisja Rokity zainteresowała się tym tematem i podjęła się zbadania sprawy. Komisja ustaliła, że podczas dochodzenia prowadzonego przez MO w Trzemesznie dopuszczono się szeregu uchybień, które miały polegać na bezpodstawnym odstąpieniu od wykonania niezbędnych czynności procesowych oraz na wadliwym przeprowadzeniu tych czynności, które wykonano. Chodziło m.in.: o nieustalenie świadków wypadku, nieprzeprowadzenie sekcji zwłok, niepodanie w dokumentacji danych pojazdu oraz fakt, że oględziny pojazdu dokonał biegły, który nie był członkiem Zespołu Rzeczoznawców PZM.


    NIE ZASNĄŁ ZA KIEROWNICĄ


    Na wniosek Nadzwyczajnej Komisji do Zbadania Działalności MSW, Prokuratura Wojewódzka w Bydgoszczy wszczęła śledztwo w sprawie śmierci o. Honoriusza 26 lutego 1991 r. Postępowanie bydgoskiej prokuratury trwało ponad 2 lata, ale nie przyniosło spodziewanych rezultatów. W trakcie śledztwa przeprowadzono wizję lokalną na miejscu wypadku w Wydartowie. Przesłuchano także wielu świadków, w tym m.in. zastępcę szefa Wydziału IV SB w Poznaniu oraz podległych mu funkcjonariuszy, a także funkcjonariuszy SB z Mogilna i Mławy. Poznańscy funkcjonariusze SB zaprzeczyli, aby mieli cokolwiek wspólnego z wypadkiem w Wydartowie. Potwierdzili jedynie, że o. Honoriusz miał założoną w SB specjalną teczkę i  funkcjonariusze interesowali się jego działalnością. Funkcjonariusz SB z Mogilna zeznał, że przyjechał na miejsce wypadku do Wydartowa, ale tylko po to, by dowiedzieć się nazwiska rannego zakonnika.
    W toku śledztwa nie udało się dotrzeć do części akt SB, gdyż zostały one wcześniej zniszczone. Jedynym wymiernym efektem śledztwa była ekspertyza sporządzona przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji w Warszawie, z której wynikało, że o. Honoriusz nie zasnął za kierownicą podczas prowadzenia pojazdu. Policjanci przyjęli, że chwilę przed uderzeniem w drzewo zakonnik schylił się po jakiś przedmiot znajdujący się z prawej strony samochodu, przez co gwałtownie zjechał z drogi.
    7 października 1993 r. Prokuratura Wojewódzka w Bydgoszczy umorzyła śledztwo w sprawie wypadku w Wydartowie z powodu braku dostatecznych dowodów na zaistnienie przestępstwa.


    CZY POZNAMY PRAWDĘ PO 25 LATACH?


    Śledztwo w sprawie wypadku  wszczęto ponownie 16 sierpnia 2001 r. przez poznański oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Pojawiła się wtedy informacja, że do śmierci o. Honoriusza przyczynić się miała grupa funkcjonariuszy SB z Warszawy. Mieli oni przyjechać wołgą i fiatem 125p tydzień przed wypadkiem do ośrodka MSW w Kiekrzu koło Poznania. Według informacji złożonej przez jedną z osób, funkcjonariusze ci pojechali za dominikaninem i swoim samochodem zepchnęli z drogi fiata o. Honoriusza. Śledztwo prowadzone przez IPN w Poznaniu wykluczyło jednak tę wersję zdarzeń i zostało umorzone 8 lipca 2002 r.
    Sprawa wypadku powróciła ponownie w ubiegłym roku. W Instytucie Pamięci Narodowej w Warszawie powołano specjalną grupę prokuratorów, którzy zajmują się działalnością w latach 80-tych „Grupy D”, działającej w strukturach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Grupa ta specjalizowała się w porywaniu, zastraszaniu i mordowaniu działaczy opozycji.
    – Jest prowadzone nadal śledztwo w tej sprawie. Jeden z wątków dotyczy śmierci o. Honoriusza – powiedział Pałukom prokurator Bogusław Czerwiński, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w IPN w Warszawie. Prokurator zastrzegł jednak, iż nie może na tym etapie śledztwa podawać szczegółów toczącego się postępowania.


    POZOSTAŁ TYLKO KRZYŻ


    W miejscu tragicznego wypadku przy drodze w Wydartowie znajduje się dziś krzyż postawiony w 2. rocznicę śmierci o. Honoriusza przez przedstawicieli NSZZ Solidarność zakładów Hipolita Cegielskiego oraz społeczeństwo Poznania. Miejsce to wygląda inaczej niż 25 lat temu. Na poboczu jezdni nie ma już drzew. Droga prowadząca od strony Trzemeszna ma inny przebieg. W latach 90-tych wybudowano odcinek drogi biegnącej wzdłuż torów kolejowych od Lubinia aż do Wydartowa. Dzięki temu trasę tę pokonuje się teraz nie przejeżdżając już przez dwa przejazdy kolejowe, pierwszy w Lubiniu i drugi w Wydartowie. 
  

 

  Pod krzyżem często zapalane są znicze przez osoby pamiętające o o. Honoriuszu.

 

 Roman Wolek
Pałuki i Ziemia Mogileńska nr 844 (16/2008)

 

 

 

 

Podziel się wiadomością: