Komu zależy na maksymalnym wstrzymaniu ekspansji człowieka w kosmos?

Jak to komu? Człowiekowi!

Wbrew pozorom bezsensowne pytanie i krótka odpowiedź ma wyjątkowo mocne podstawy. Pokolenie ludzi wpatrzonych w hollywoodzkie superprodukcje kompletnie nie rozumie jak to możliwe, że taki problem stanowi wybudowanie sprawnego, bezpiecznego, taniego w eksploatacji pojazdu kosmicznego, który dzięki ultranowoczesnemu napędowi będzie w stanie przemierzać otchłań kosmosu. Jak to możliwe, że potrafimy przy pomocy lasera zestrzelić samolot, a problemem jest dostarczenie do stacji kosmicznej niezbędnego wyposażenia?

 

Wszyscy pamiętamy jakim rewolucyjnym pomysłem wcielonym w życie był lot pierwszego wahadłowca amerykańskiego, który jako żywo przypomina samolot i dzięki sile nośnej potrafi wylądować jak prawie zwyczajny szybowiec. W tym samym czasie Sowieci skopiowali pomysł budując „Burana – nielota”. Amerykańskie statki kosmiczne pomimo częstych awarii, katastrof spełniły swoją rolę otwierając nowe perspektywy w podboju kosmosu. Rosjanie w tym czasie mieli i mają do dyspozycji wyłącznie rakiety wymyślone przez Koroliowa w latach sześćdziesiątych. „Kosmiczna włóczęga” nie należy do tanich rozrywek, jednak rzekome osamotnienie  ludzkości w kosmosie powoduje przemożną chęć jego zdobycia.

 

Jakoś wszystko strasznie się ślimaczy, wysłużone wahadłowce już za kilka lat zakończą swój żywot, media donoszą o tym, że na deskach kreślarskich powstają pojazdy, które mają zastąpić współcześnie latające wraki. Dodatkowym bodźcem motywującym jest krążąca wokół Ziemi stacja kosmiczna z którą wcale nie jest lepiej. Od czasu do czasu dowiadujemy się o rewelacjach z zakresu wadliwego funkcjonowania „lokalnego kibelka” do którego naprawy zapomniano części zamiennych i tworzy się kolejną misję po to, aby wymienić „spłuczkę”.

 

Aby do stacji dostarczyć zaopatrzenie potrzeba nowego statku, a co urodziło się w głowach konstruktorów i naukowców? Mikroskopijne stateczki wynoszone przez wielkie rakiety, zaraz, to już chyba było…prawda? Wszyscy świetnie pamiętamy jak niewielka część gigantycznego statku sterczącego na platformie powracała na Ziemię z ledwo żywym kosmonautą.

  





foto_art/[837]orion_190_168.jpg
Orion

 







foto_art/[837]kliper_190_142.jpg
Kliper

 

Alternatywą ma być amerykański „Orion”, a ze strony rosyjskiej Kliper, a właściwie skopiowana i przerobiona wersja amerykańskiego X-20 „Dyna Soar”. Oba stateczki mają wymiary szalupy ratunkowej i bardziej nadają się do „wożenia” wycieczek aniżeli do regularnych lotów. Fuj, paskudztwo.

 

I jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki znika ostatnia nadzieja miłośników teorii spiskowych, że gdzieś na Ziemi znajdują się ukryte pojazdy dysko i cygarokształtne latające z prędkością światła i są one w stanie w ciągu chwili dolecieć do dowolnej konstelacji. A może mylimy się wszyscy? Może istnieją pojazdy bardziej zaawansowane, których użycie pozostawiono na wypadek godziny „W”? Może warto wyhamować ekspansję naukowców do innych planet tylko po to, aby ukryć przed ich wścibskim okiem to, co już lata wokół kuli ziemskiej? Coś w tym jest, to pewne. Wśród ufologów często toczą się rozmowy dotyczące tzw. sond telemetrycznych, które rzekomo mają jeden cel – inwigilację. Jakież to fantastyczne teorie pojawiały się tu i ówdzie. Sondy miały kształty świetlistych kul, krzyży, latających „pałeczek” i superwielkich, niezwykle sprawnych „cygar”. Jasne, nie ma mowy o tym, że to ziemskie konstrukcje ( są zbyt zaawansowane), bardziej pasuje tu stwierdzenie, że z pewnością należą one do…obcych. Skoro wszystko jest jasne to… dlaczego prawie w ogóle  nie wspomina się o urządzeniach krążących po orbicie , spełniających wiele funkcji?

 

Dlaczego nie? Przecież to proste, liczy się obronność i wpierw pod sztandarami przyjaźni omawia się kluczowe kwestie, by chwilę później stanąć na granicy wojny światowej.
Jeden z moich dawnych katechetów, miał zawsze gotowe  twierdzenie o którym przypominał wielokrotnie :” człowiek nie zdobywa kosmosu, zachowuje się jak pchła, która potrafi tylko jedno… wyskoczyć wysoko nad ciało swojej ofiary by chwilę później wrócić do niej żrąc ją niemiłosiernie w tyłek”. Zaiste niezwykle „mądre” słowa, w których zawiera się historia podboju kosmosu przez człowieka.

 

W każdej sekundzie mieszkańcy Ziemi są obserwowani przez co najmniej kilka satelitów szpiegowskich, które z niebywałą dokładnością potrafią policzyć piegi na nosie delikwentki zażywającej kąpieli słonecznej gdzieś na nadmorskiej plaży. Nie ma większych trudności aby zidentyfikować i określić dokładne położenie wrogich oddziałów i ich sprzętu po to, aby chwilę później dokonać ich zagłady. Czyżby życie na Ziemi było bardziej ciekawe aniżeli wyprawa do krańców naszego układu planetarnego lub gdzieś dalej? Pewnie nie, jednak wszystkim kierują twarde potrzeby rynku. W poszukiwaniu surowców prędzej czy później dokona się ekspansja człowieka na sąsiednie planety i ich księżyce. Jednak zanim to nastąpi państwa mogące sobie na to pozwolić muszą wykorzystać do własnych celów wszystkie gospodarki świata…bo tak jest taniej.

 

W świetle takich perspektyw ochrona środowiska i dbałość o człowieka schodzą na plan dalszy, stanowiąc dość „egzotyczny” dodatek do spraw załatwianych w drugiej kolejności.

 

A gdyby okazało się, że jednak plotki o zamkniętych przez wojsko strefach militarnych kryją pojazdy, których sprawność dorównuje tym, które widywane są pod różnymi szerokościami geograficznymi przez ufologów i „świadków” (babcie i dziadkowie pod wpływem alkoholu i psychotropów)?

 

Szary obywatel byłby ostatnią istotą, która dzięki takiej technologii mogłaby uratować swoją skórę uciekając do…no właśnie, dokąd?

 

Póki co jest mało prawdopodobne, że gdzieś poza Ziemią znajdują się bazy zdolne do zapewnienia warunków stanowiących gwarancję przeżycia ich mieszkańców. Puśćmy wodze fantazji, a może takie bazy już zostały stworzone nie gdzieś na innych planetach, a zwyczajnie tutaj, na naszej planecie?

 

Niestety utopia stała się faktem. Na całym świecie (poza Polską i kilkoma państwami trzeciego świata) istnieją podziemne ośrodki w których można przeżyć wiele lat. Fantazją przestały być arcyskomplikowanej konstrukcji spichrze w których magazynowane są nasiona roślin oraz materiał genetyczny z całego świata. Wytworzenie specyficznego mikroklimatu w tych budowlach jest czymś wychodzącym poza sposób pojmowania przeciętnego zjadacza chleba i ryżu. A może powodem takich zabezpieczeń nie jest widmo wojny totalnej, a przygotowanie się do usunięcia skutków jakiegoś zdarzenia liczonego „miarą kosmiczną”? Oczywiście miłośnicy teorii spiskowych snują fantazje o skutkach impaktu z hipotetyczną planetą odwiedzającą nasze okolice – Nibiru – planety wymyślonej przez fantastę i lokalnego oszusta medialnego Zacharego Sitchina, który  na podstawie podań ludowych plemion, których nazwy  są nie do wymówienia przez przeciętnego europejczyka powoduje coraz większe zainteresowanie ludzi działających na pograniczu sekt.

 

A gdyby okazało się, że zagrożeniem nie jest Nibiru, a jakiś gigantyczny meteor, który wyrwawszy się  np. z pasu Kuipera zmierza w naszą stronę? A gdyby ziemscy naukowcy z wielkim prawdopodobieństwem określili, że np. za piętnaście lat dojdzie do gigantycznej katastrofy w wyniku zderzenia z „kosmicznym gościem”? Sprawa zaczyna nabierać sensu. Jasne, w przeciętym umyśle nigdy nie urodzi się przypuszczenie, że taki impakt może mieć miejsce, a jeżeli nawet, potraktuje to jak fragment z powieści sf.

 

Myślenie krótkowzroczne zawsze prowadziło do zacofania, jednak z pewnością działające tajne centra kryzysowe są przygotowane na takie zagrożenia i z pewnością w zakresie ich obowiązków mieści się bezpieczny transport najważniejszych osób w państwach.

 

„Latające talerze” póki co, są w fazie testów z tymi nielicznymi, które nie bez problemów wzbijają się w powietrze posługując się konwencjonalnymi napędami. Jednak nie tak dawno  świat obiegła informacja o urządzeniu, którego nazwa „Wielki Zderzacz Hadronów”(akcelerator) zelektryzowała wszystkich. Urządzenie w wielkim skrócie ma jedno zadanie – dokładne  określenie, zbadanie cząstek elementarnych których zbudowana jest materia, choć nie tylko. Po co, ktoś zapyta? Zapewne po to, aby podnieść stopień cywilizacji świata – odpowiedź dobra choć naiwna. Jeżeli projekt przyniesie wymierne korzyści ( już przynosi) z pewnością wykorzysta je wpierw wojsko i instytuty prowadzące badania na zlecenie lub pod kontrolą wojska. Ile może kosztować ziemska czarna dziura? Zdziwiłbym się gdyby było inaczej. A może przy tej okazji wynaleziono już nowy, bardziej wydajny napęd przyszłych gwiazdolotów? Tego wykluczyć nie możemy.

 

Historia nauczyła nas i to nie tak dawno, kiedy to niejaki Wernher von Braun z natury cynik przy pomocy swojej „Wunderwaffe” mógł wysadzić w powietrze pół świata. Jego konstrukcje do dzisiaj stanowią podwaliny wszystkiego co lata z prędkością dźwięku, choć nie tylko.

 

W podróżach oficjalnie ludzkość zatrzymała się na etapie rakiet, mniejszych, większych ale jednak rakiet, które jak udowodniono lata temu są i będą bardzo drogie i potęgować będą zanieczyszczenie przestrzeni kosmicznej w bezpośrednim sąsiedztwie Ziemi. Wkrótce całkowicie utracimy zdolność kontrolowania owych latających w próżni śmieci na tyle, że dochodzić będzie do kolejnych incydentów mnożących statystyki „kosmicznych stłuczek” i katastrof których jakoś nikt nie chce dostrzec. Pierwsze zachłyśnięcie się nowymi technologiami mamy za sobą. Co przyniesie jutro?

 

Dotychczas zdarzały się upadki różnych „ciał” upadających w różnych rejonach naszej „zapapranej” planety. Tworzono na potrzeby mas kolejne mity równe Roswell, Gdyni i w wielu innych miejscach. Współcześnie ten proces bez wątpienia narasta i nie pomoże tłumaczenie, że powstał nowy projekt „Mogul”, a wszyscy dookoła mylą się twierdząc, że to spodek z Tytana. Sytuacja może się znacznie skomplikować, kiedy w jakiś zaludniony ośrodek trafi np. moduł z paliwem nuklearnym z sondy, która po wyjściu z atmosfery ziemskiej „rozsmarowała się” jakieś 30 lat temu i raptem wylądowała np. w Nowym Jorku.

 

Jak władze wytłumaczą takie zdarzenie? Wszystkim jest na rękę tworzenie współczesnych mitów o UFO i diabelskich kamieniach, jednak póki co są tylko mitami, a może mylimy się wszyscy, a prawda jest na wyciągnięcie ręki? Czasami warto obejrzeć się za siebie lub zwyczajnie spojrzeć w górę.

 

Mariusz R. Fryckowski

Podziel się wiadomością: